poniedziałek, 22 sierpnia 2016

[iii] Przepraszam, mamo

"Poświęć mi trochę czasu,
Lub pozwól uczuciom wygasnąć;
Zagrajmy w chowanego,
Aby odwrócić sytuację"
Ed Sheeran - "Give me love"

- Matteo - odwrócił się, słysząc przesiąknięty słodyczą głos swojej dziewczyny.
- Co jest?
Na jego twarz zawitał uśmiech zadziwiająco przypominający grymas. On i Ambar właśnie zaczynali od nowa teatrzyk idealnej pary. Nie musieli tego robić. On poprosił, przeraźliwie bojąc się konsekwencji innego wyboru. Czasami chciał oderwać się od swojej codziennej rutyny "obudzić się - udawać lepszego od innych - iść spać". Pragnął tego, pragnął być kimś innym, jednak zmiany były dla niego zbyt przerażajace, mrożące krew w żyłach. Najzwyczajniej bał się tego, co inni uznaliby za normalne. Bał się stracić wszystko, na co tak długo pracował.
- Widziałam, jak patrzysz się na Lunę - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy.
   Może Matteo tego nie wiedział, ale to był jej sposób rozpaczliwego błagania "nie zostawiaj mnie znów samej".
- Ponownie zaczynasz swoje scenki zazdrości? - spojrzał na nią.
Przestań, proszę - mówiło jego spojrzenie.
      Ona to dostrzegła. Choć nigdy tego nie okazywała, rozumiała go bardziej, niż on by tego chciał.
- Ale ja nic nie zaczynam - zapewniła go ze sztucznym uśmiechem, choć jej serce biło głośno, szepcząc "chciałabym przestać, ale to jest silniejsze ode mnie. Uratuj mnie od tego, błagam".
- Nie rozmawiajmy o tym - poprosiła, lub zasugerowała, lecz władczy ton wyraźnie świadczył o tym, iż nie pozwoliłaby na zmienienie tematu.
- Jak sobie królowa życzy - odparł, śmiejąc się.
Kąciki ust Ambar również drgnęły, w jej oczach swój taniec rozpoczęły iskierki rozbawienia.
      Nie, stop. Ona nie mogła sobie na coś takiego pozwolić.
    I nie mogła sobie pozwolić na bezczynne patrzenie, jak Matteo ugania się za Luną. Musiała działać.

***

      Simon usiadł na łóżku Luny obok jego właścicielki. Jego serce nie pulsowało już tak nieokiełznanie, aczkolwiek wciąż nie wyrównało swojego bicia ostatecznie.
- Wszystko w porządku? - zaśmiała się Luna.
Kochał ten uśmiech. Był wyjątkowy, napawał Simona radością, szczęściem. Czuł, że nie istnieje nic oprócz ich dwójki.
- Tak - nie skłamał.
Nie musiał kłamać. Nie było między nimi żadnych barier, mogli rozmawiać dosłownie o wszystkim.
To było magiczne.
- Po prostu, wiesz, ten dom jest taki...
Zaniemówił, poszukując adekwatnego do rzeczywistości słowa.
- Ogromny? - Luna podpowiedziała mu, unosząc brew.
- Tak.
- Wiem o tym.
Uśmiech nie schodził jej z twarzy, jakby nie było opcji, aby zszedł.
      Cisza.
Nie wiedzieli, co jeszcze mogliby dopowiedzieć.
Luna wysiliła umysł, aby znaleźć temat do rozmów i przerwać ciszę. Nie była ona co prawda ani trochę niezręczna, ale była stratą czasu, którego małą ilością musieli się nacieszyć.
- Chciałbyś jutro zobaczyć Open? - zasugerowała. - To taki jakby koncert w Rollerze, mnóstwo muzyki. Coś dla ciebie.
- Hmm... - zamyślił się sztucznie. - Nie jestem pewien... No jasne, że tak! - zaczął się śmiać. - Znasz mnie.
- Tak, znam cię. Jesteś Simon Alvarez i jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Och, rzezywiście - pomyślał. Byli jedynie przyjaciółmi i jakkolwiek bardzo Simon starałby się to zmienić - nie miał szans. Nie chciał stracić Luny, bo była dla niego całym światem.
      Nie chciał, by jego świat się zawalił.
      To chyba bardzo egoistyczne, czyż nie?

***

      Drzwi do sypialni były zamknięte na klucz. Nina zawsze zamykała się w pokoju. To był jej odruch, bała się. Oczywiście - każdy by się bał.
      Nie miała siły. Nie chciała dłużej żyć takim życiem, to było dla niej złe. Szkodliwe, aż toksyczne. Rozprzestrzeniający się niczym dziki ogień strach opanował całe jej ciało i cały jej umysł, paraliżując nawet najmniejszy skrawek zdrowego rozsądku. W ciszy oczekiwała nadejścia tej chwili, co, choć przerażająca - była nieunikniona. Nina nawet nie próbowała uciekać, bo ucieczka na nic by się nie zdała. Istnieją rzeczy, które, nie ważne, jak bardzo starasz się je od siebie odsunąć, i tak cię odnajdą.
      Przed tym nie ma drogi ewakuacyjnej.
      Nina zamarła, słysząc dźwięk otwierających się złowrogo drzwi wejściowych.
      W salonie już był on. I on zmierzał w kierunku jedynej, marnej kryjówki Niny.
      Błagam, ja nie chcę.
- Nina, otwórz te drzwi! - słyszała rozdrażniony głos, widziała, jak szarpie za klamkę.
Nic nie odpowiedziała. W bezruchu stała w najdalszym rogu swojej sypialni, obserwując w napięciu. Lęk spowijał ją całą, jakby był nieskazitelnie białą, krystalicznie czystą płachtą na nią narzuconą.
- Nina! - kolejny łomot w drzwi. - Albo to zrobisz, albo ci pomogę.
Pośpiesznie podeszła bliżej i wyciągniętą przed siebie, drżącą nieubłagalnie ręką przekręciła klucz w zamku.
      Boję się.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Na twarz dziewczyny spoglądało z góry spojrzenie jej ojca, w którym gniew się nie czaił. Odważnie płonął.
- Wiesz, na co zasłużyłaś - szepnął.
      Był obłąkaną duszą, nie myślał normalnie. Nikt normalny nie zrobiłby czegoś takiego swojemu dziecku.
- Prze... - zaczęła mówić, lecz jej łamliwy głos sprzysiągł się przeciwko niej.
- Przepraszasz? - zaśmiał się. Zamachnął się i mocno uderzył swoją córkę. 
      Upadła.
- Myślisz, że przeprosiny wystarczą?
Nina złapała się za swój piekący policzek. Czuła, jakby płonęły w niej niezliczone pokłady ognia.
- Naprawdę tak myślisz?
      W jego oczach czaił się blask wskazujący na to, jakim był szaleńcem.
Był niebezpieczny, a Nina była jego ofiarą.
      Nina rozpłakała się, nie zamierzając ukrywać swych łez, których wypływ z jej oczu był codzienną tradycją.
   Potwór odszedł, zamykając Ninę w pokoju. Całkiem samą ze swoimi wirującymi emocjami.
      Resztkami sił stanęła na nogi i przemieściła się na łóżko. Chwyciła w wciąż drżącą dłoń swój telefon. Zaczęła pisać na swoim blogu.
Czarne chmury nad kimś, kto był Ci tak bliski, zniszczą i Ciebie.
Przepraszam, mamo.

~*~

Krócej już się nie dało. Przepraszam, że tyle czekaliście i musieliście zostać zawiedzeni. Z poprzednich rozdziałów byłam zadowolona, ale ten jest moją porażką. To bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony, nie sądzicie?
Przepraszam, nie dałam rady napisać nic innego.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Reklama

Zaczęłam pisać takie coś o Lutteo (Gastina też będzie), tym razem nie jest to zwykłe obyczajowe opowiadanie. Zdevydowałam się na fantasy, nie wiem, jak mi to wyjdzie. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to wstawiam link:
Prolog wstawię niebawem, liczę na to, że komuś przypadnie do gustu :)

sobota, 23 lipca 2016

[ii] Bal przebierańców

"Wciąż nie wiem, dlaczego ciągle
staramy się to ciągnąć,
Skoro obietnice nigdy nie są wieczne?
Wiem, że to się skończy,
a ja ciebie stracę"
Martina Stoessel - "Se escapa tu amor"

      Powiedzmy, że istnieją ideały. Jak myślisz, któżby został zaszczycony tymże mianem? Ci, którzy mają uśmiechy na twarzy dzień w dzień i noc w noc? Ci, których strach, smutek i gniew nigdy nie dosięga i nigdy nie oplatuje w swe mroczne sidła? Byłoby wtedy miło, przyjemnie. Łatwo. Niestety, trzeba zgasić te marzenia. Ideały nie istnieją.
      Ale gdyby jednak istniały, no? Co wtedy? Ideałami byliby ci, których pozostali by za nie uważali. Tacy, którzy mają wszystko, mają coś, czego inni nie mają. Tacy, którzy nie mają problemów, zmartwień. Jednak ideały nie istnieją.
      Czyli można wywnioskować z tego, że są nimi ci, którzy sprawiają takie wrażenie. Lecz skoro nikt z natury nie potrafi być ideałem, trzeba układać. Nakładać maskę, miliony różnych masek. Nie dopuszczać do siebie tych, którzy mogliby niechcący poznać najskrytszą tajemnicę ideału. Jaki to sekret, ten, którego tak bardzo powinno się strzec? Ideały go strzegą, więc są samotne. Nie pozwalają nikomu się do siebie zbliżać. Efektem jest również to - ideały są zniszczone. Ich serca pełne ciernistych krzewów rozpruwają ich duszę od wewnątrz. Samotność pożera sumienie. Po jakimś czasie zostaje sam tylko rozum, działający. Tak jednak przeprogramowany, aby niszczyć wszystko, co staje na drodze. I nim się obejrzysz, znikają uczucia. Emocje rozpływają się we łzach wylewanych przez ideały po nocach, gdy słońce nie świeci i nikt nie patrzy. Jedynie gwiazdy podglądają. Gwiazdy i natrętny księżyc, który pojawia się w życiu tych dwóch grających na jednym instrumencie, jakim jest grawitacja, ideałów. 
      Ten natrętny księżyc, który zaraz rozsypie ideały.

   Dziewczyna nic nie mówiła. Spoglądała ze smutkiem w oczach na chłopaka, który również wyglądał na zawiedzionego. Skarciła się w duszy, bo miała okazać złość. Niestety los przestał jej sprzyjać w tymże właśnie nieszczęśliwym momencie, który zaraz zaważy na jej wizerunku. I zniszczy jej już i tak zniszczoną duszę.
- Powiedz, Ambar - szepnął Włoch. To prawie tak, jakby wierzył, że zmącona cisza będzie końcem świata. Lecz nasza ludzka, narcystyczna natura pozwala nam myśleć, iż nie powinien nas obchodzić śmiertelny ludzki los, gdy sami umieramy. Wszyscy jesteśmy egoistami i jest to wpisane w nasze gwiazdy, wrodzone w nasz charakter.
- Dlaczego ją zamknęłaś w szkole? Wiedziałaś, że to dla niej bardzo ważny konkurs - bronił wartości, w które chciał wierzyć, by będąc otoczonym tymi niebezpiecznymi istotami wpatrzonymi w siebie, wciąż pozostać tym zwyczajnym, dobrym sobą. Chwytał się wszelkich sposobów aby nie pozwolić swojej świadomości zapomnieć, kim jest naprawdę.
    Co za pech, że nie przekazał szczegółów tych awaryjnych działań swojej zniszczonej ukochanej.
- Nie mieszaj się w to - odpowiedziała zachrypniętym głosem. Nie chciała być dla niego wredna. Dla każdego, ale nie dla niego. Po prostu odpowiedź, jakiej mogła mu udzielić, by pozostać szczerą, zagwarantowałaby zostanie porzuconą na zawsze. Strach przezwyciężał prawość.
- Jeśli tak twierdzisz - zamilkł, wpatrując się w jej oczy. Chciał w nich odnaleźć jakąś głębię; coś, co by go utwierdziło w przekonaniu, że nie jest blondynka aż tak zła, jaką siebie maluje. Nie zdążył się, ona go uprzedziła. Widząc, jak w kierunku jej oczu wędruje jego spojrzenie, szybko przybrała bezwyrazową minę. Jej oczy, mimo swojego niebieskiego pomieszanego z szarym odcieniu, można było w przenośni nazwać czarnymi, bez żadnego wnętrza. - Przepraszam, z nami koniec.
    I wyrwał swoją dłoń z jej silnego uścisku, o którego istnieniu dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy. I już na nią nie popatrzył, i się odwrócił. I odszedł bez słowa. I nie obejrzał się za siebie. I nie usłyszał zduszonego szeptu szlochającej dziewczyny:
- Przepraszam, Matteo.

***

FelicityForNow
Miłość jest morzem uczuć, po którym
my - ludzie, stąpamy. Czasem się
wznosimy, lecz czasem toniemy. Jak
cudownie byłoby mieć kogoś, kto by
Cię wyłowił, nieprawdaż?
RollerTrack
Witaj, Felicity. Zaskakujesz 
mnie i to bardzo pozytywnie. 
Pierwszy raz piszesz o miłości i
muszę przyznać, że podoba mi
się to. Wydaje mi się, że 
doskonale rozumiem, co czujesz.
FelicityForNow
Dziękuję za ten komentarz. Jest on 
bardzo motywujący. Cieszę się, że Ci
się podoba i, że trafiłam w Twoje
oczekiwania. Mam nadzieję, że 
wkrótce znajdziesz dziewczynę,
która będzie Ci przeznaczona.
RollerTrack
Ja również dziękuję. Chciałbym mieć
kogoś, kto by mnie zrozumiał, ale nikt
taki się niestety w moim życiu nie
pojawia. Marzę o inteligentnej
dziewczynie, która potrafiłaby mi
pomagać i doradzać, i aby nie była
natrętna. Ktoś taki, jak na przykład Ty.
Oczywiście nie mówię o Tobie, my się
przecież nawet nie znamy. Ale jesteś
wyrozumiała, mądra i szczera. Twój 
chłopak na pewno jest wielkim 
szczęściarzem.
FelicityForNow
Mylisz się, ja nawet nie mam
chłopaka. Dziękuję jednak za te
miłe słowa, od razu na mojej twarzy
wymalował się szeroki uśmiech.


***

     Dziewczyna nie wierzyła własnym oczom. Jak miałaby uwierzyć, widząc zakończony rozdział swojego życia?
- Jak ty...? - i nie skończyła. Zamiast tego uśmiech zagościł na jej twarzy, a był tak szeroki, iż trudno było się nie cieszyć z jej szczęścia. Rzuciła się na chłopaka, pokonując dystans kilku stolików. Wywaliła przy okazji ze dwa krzesła, nogą zaczepiła o stół i prawie pozbyła się swojego lewego buta. Nie, nie. To nie istotne. Były o wiele lepsze myśli, które mogły teraz zaprzątać głowę nastolatki. Niemożliwe, a jednak. Spełniło się. Można powiedzieć, że to było właśnie jej najskrytsze marzenie. Tak, chyba tak. Tego chyba chciała. Właśnie tego pragnęła z całego serca.
- Też się stęskniłem - wypalił i złapał swoją przyjaciółkę, która do niego podbiegła. Wręcz poleciała. Złapał ją, podniósł i obrócił w powietrzu. Euforia nie ustępywała, obydwoje czuli się idealnie. Jakby się dopełniali. I nie mógł patrzeć na nią bez nieodpartego wrażenia, że są dla siebie doskonali. Razem i oddzielnie. Niczym magia.
- Ale... Jak? Skąd ty się tu wziąłeś? Jesteś duchem czy jak? - gdyby słowa miały ciężar fizyczny, potok słów Valente przygniótłby nawet najcięższego słonia.
- Nie, nie jestem duchem - roześmiał się i dotknął lekko jej ramienia, aby udowodnić przyjaciółce swoją materialność. - Za to ty jesteś bardzo szczęśliwa - stwierdził, podzielając tę emocję. Jakby się dzielili szczęściem.
- Po prostu... - zaczerpnęła tchu, gdyż zaczynało niebezpiecznie brakować jej powietrza. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! Tak mi ciebie brakowało! Nawet nie wiesz, jak okropnie wszystko się potoczyło. Ciągle tylko nauka i nauka i nie mam czasu na nic! A i tak nie idzie mi w szkole - Luna posmutniała, a głos jej się załamał. Takie życie nie było dla niej, ona nie potrafiła siedzieć godzinami przed biórkiem i pochylać się nad książkami.
- Nie martw się - Simon przyciągnął ją do siebie i delikatnie objął, gładząc swoją ręką jej plecy. Swoją brodę oparł o czubek jej głowy, ponieważ był o wiele wyższy od Valente. - Już jestem - zaczął szeptać na pocieszenie. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
      Tylko co znaczą obietnice w świecie, w którym już nic nie jest brane na poważnie? A czy ta cokolwiek mogła znaczyć? Jaką Alvarez mógł mieć pewność, iż dotrzyma słowa, skoro to aż tak bardzo od niego nie zależało?
     Po chwili na twarz nastolatki powrócił szczery uśmiech i zaczęła skakać z radości. Simon roześmiał się i zaczął ją uspokajać, usprawiedliwiając swoje słowa zwykłym "ludzie patrzą!".
      Nawet nie wiedział, jak bardzo miał rację. Tam z daleka obserwował ich młody Włoch, a na jego twarzy malował się smutek. W oczach można było dostrzec rozpacz i bezsilność. Bo, wyobraź sobie, że boli cię szczęście osoby, na której najbardziej ci zależy. No właśnie. Cóż ma więc począć nastolatek?

***

- Kochanie - usłyszał zza pleców ten głos. Ten, który z dnia na dzień był coraz bardziej denerwujący. Który coraz bardziej działał mu na nerwy.
- Nie jesteśmy już razem - przypomniał, spoglądając na blondynkę z zażenowaniem.
- Oj, nie gniewaj się już - wyszeptała błagalnie, obejmując go jedną ręką.
Próbowała go udobruchać, przekabacić. Przeciągnąć na swoją, ciemną stronę. Zacisnął zęby, nie mógł sobie pozwolić na słabość. Nie w tej chwili.
     Ale on również nie zdawał sobie sprawy, że prośby dziewczyny były choć trochę szczere. Bo poprzednio odszedł, nim nastolatka się rozkleiła.
      Smith nie pozwoliła mu jednak ujrzeć swojej prawdziwej twarzy. Tak samo jak on, udawała kogoś, kim nie była. Sprawiała wrażenie, iż pragnęła wrócić do Balsano jedynie dlatego, że "ładnie razem wyglądali". To takie banalne, nieprawdaż? Sprawiać wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą. Że wszystko jest doskonałe. I to właśnie tego wszyscy najbardziej zazdrościli byłej idealnej parze. Nie talentu, nie wyglądu. Jedynie tej czystej perfekcji, za której szybą kryły się najskrytsze lęki. Ich serca były o wiele brudniejsze, bardziej zniszczone, niż innych ludzi.
- Mamy dzisiaj występ przed sponsorami - wycedziła przez zęby, choć w głębi duszy pragnęła rzucić mu się w ramiona i wypłakać. - Nie straćmy tego przez jedną, błahą kłótnię.
      Nie, wcale nie wierzy w to, co mówiła. To nie była błahostka w najmniejszym stopniu. Zdecydowanie nie.
- Wiesz, że mi na tobie zależy - westchnął. - I to bardzo.
- To dlaczego nie będziemy szczerzy z innymi i ze sobą? - Ambar spytała z bólem w oczach, zapominając o wszystkich murach, które przez tyle lat zbudowała.
- Wrócę do ciebie - oświadczył Balsano, unikając podjętego wcześniej przez nastolatkę tematu. I ona go nie drążyła. - Ale będzie tak, jak dawniej.
Czyli ciągle kłamstwa i sztuczne zachowania, pomyślała ze smutkiem. Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Chodźmy. Zaraz musimy wyjść na scenę.

      Wjechali na tor. Rozejrzeli się w różnych kierunkach, spojrzeniem poszukiwając grupy sponsorów. Właśnie mieli szansę spełnić swoje marzenia. Nie mogli pozwolić nikomu tego zaprzepaścić. Rozległy się brawa, ludzie na widowni czekali z niecierpliwieniem na występ swoich faworytów.
      Rozległa się muzyka. Idealna para przybrała ustaloną wcześniej pozę. Balsano spojrzał na Smith z pożądaniem, a ona odwzajemniła to spojrzenie. Chociaż było fałszywe.
      Zaczęli tańczyć na wrotkach. Nic nie wymykało się im z pod kontroli, a z widowni raz po raz było słychać "och" i "ach". Wszyscy byli zachwyceni. Ambar odjechała na drugi koniec toru, a później obydwoje rozpędzili się. Matteo złapał swoją ukochaną i uniósł ją do góry. Kolejne "och!".
      Te emocje, które ukazywali przed wszystkimi - to wszystko było tak sztuczne, że para czuła przygnębienie, jednak zręcznie to ukryli. W oszustwach byli ekspertami, nawet bardziej niż w tańcu.
      Zaczęli wirować, patrząc sobie w oczy z miłością. Tak, aktorami byli wspaniałymi. Bez cienia wątpliwości. Przybierali maski, ukazywali się od swojej najlepszej, nieistniejącej strony. Udawali ludzi, którymi nigdy nie byli i nie będą.
      I chyba można było porównać ten taniec, to szaleństwo - do balu maskowego. Tańczyli, popisywali się i ukrywali swoją prawdziwą, okropną i przerażającą tożsamość.
      Kiedyś zapłacą za wspólne kłamstwo i błędy, lecz teraz się tym nie przejmowali. Mimo wszystko ogarnęła ich niezmierna, niepowstrzymana euforia. Zatrzymali się, skończyli swoją choreografią. Wszyscy byli zachwyceni, nikt nie powstrzymał się od pozytywnych komentarzy. A oni tylko się uśmiechali, jak na okładce czasopism dla młodzieży.
      Tak, to był zdecydowanie zwyczajny bal przebierańców.

~•~
Witam wszystkich, o ile ktoś tu jest ^^
Mam nadzieję, że Wam się spodobają moje wypociny. Mimo wszystko jestem z tego rozdziału dumna. Jest w miarę dobry. W MIARĘ.
Poprosiłabym każdego, kto to przeczyta, o komentarz. Chcę poznać Waszą opinię. Nawet jeśli będzie to zwykłe serduszko lub smutna minka, jeśli komuś się nie spodoba. Albo jedno słowo. Serio. Po prostu chcę wiedzieć.
Rozdział miał być dłuższy, ale tak długo już go pisałam, że uznałam, że w końcu muszę go opublikować xD
Miłego dnia :)
xoxo

środa, 13 lipca 2016

[i] Byliśmy tacy młodzi

"Lecz, mimo wszystko, jestem jedynie człowiekiem
I krwawię podczas upadku,
Jestem jedynie człowiekiem
Rozbijam się i łamię;
Twe słowa w mojej głowie,
W mym sercu - noże...
Odbudowujesz  mnie, bym znów się rozkleiła,
Bo jestem jedynie człowiekiem"
Christina Perri - "Human" 

   Jej życie opierało się na kłamstwach, można rzec. Inni powiadają, że te fałszywe stwierdzenia były jej zgubnym losem. Ale nikt jej nigdy nie współczuł, nikt nie zadał sobie trudu, aby zrozumieć ten złożony mechanizm, jakim jest jej umysł, jej zraniona dusza.
      Czasem się poddawała. Poddawała się, bezgłośnie wykrzykując w swoim pokoju, jak to bardzo nienawidzi swojego życia. Nie często - zdarzało się to rzadziej niż raz na pół roku. Nie można jednak określić tego według jakiejkolwiek statystyki - serce nie sługa, rozpada się wtedy, kiedy najdzie je taka chęć.
     Nie chciała jednak zmienić tego, co ją niszczyło. Nie chciała być inna. Takie życie jej odpowiadało, było dla niej najlepszą opcją. Najłatwiejszą.
- Tak? - podniosła głowę, kierując swój wzrok na pięćdziesięcioletnią blondynkę. Kobieta zmrużyła oczy, wpatrując się w bransoletkę na ręce nastolatki, którą ta wcześniej się bawiła w zamyśleniu.
- Mam powtórzyć? - Sharon, bo tak miała na imię owa kobieta, odpowiedziała pytaniem na pytanie. Była wyraźnie zirytowana brakiem szacunku dla swojej osoby.
- Proszę - odparła dziewczyna, uśmiechając się sztucznie. Och, ale chyba każdy potrafi zrobić dobrą minę do złej gry, czyż nie?
- Jak poszedł ci dzisiejszy egzamin w szkole? - Oczywiście! Dla pani Benson nie liczyło się szczęście swojej chrześnicy. Priorytetem była dobra reputacja, najwyższe wyniki w nauce. Nic więcej.
- Świetnie - nastolatka wywróciła oczami i westchnęła cicho. - Dlaczego się pytasz? To byłodo przewidzenia.
      Arogancja jej drugą naturą. O, proszę, niech niezwykle znakomita pani Sharon Benson ujrzy, jak wychowała swoją prawie że córkę. Traktowała ją raczej jak maszynę do sukcesu. Co teraz myślisz? "Jaka biedna dziewczyna"? Nie... Ona sama również święta nie była. Ale kto tak naprawdę miał na to największy i jedyny wpływ?
- Cieszę się - odparła kobieta bez krzty radości w głosie. Bez emocji. Po prostu nauczyła się ukrywać swoje uczucia i przekazała tę jakże niezbędną i niezwykłą wiedzę swojej następczyni. Tak, uważała ją za swoją następczynię, wydawało jej się, że po jej śmierci, to właśnie nastolatka będzie dźwigać ciężar bogactwa i kłamstwa. Kreowała ją na kogoś równie zniszczonego, jak ona sama.
- To wszystko? - dziewczyna wstała z fotelu, nie czekając na odpowiedź. Ruszyła po schodach w kierunku swojej sypialni.
Aby móc spokojnie odpocząć od ciągłych manipulacji.
- Ambar - usłyszawszy swoje imię, dziewczyna westchnęła, po czym wykrzywiła twarz w grymas przypominający uśmiech i odwróciła się.
- Tak? - spytała milutkim głosem, który tak wszedł jej już w nawyk, że nawet nie musiała się do niego szczególnie przykładać.
- Więcej szacunku dla starszych - kobieta z grobową miną upomniała ją. - Idź już.
- Oczywiście - wycedziła przez zęby, następnie odrzuciła swoje blond włosy do tyłu i odeszła.

***

      Chłopak zawiesił sobie gitarę na lewym ramieniu, a jego prawa ręka pociągnęła średniej wielkości czarną walizkę z czerwonymi elementami. Podążył w stronę bramek, podekscytowany perspektywą ponownego spotkania ze swoją najlepszą przyjaciółką i zarazem najwierniejszą towarzyszką.
     Podał kontrolerowi swój paszport i stał w napięciu, czekając, aż mężczyzna odda mu dokument. Ten lot, ten wyjazd - to wszystko było całkowicie spontaniczną decyzją. Chłopak nie dał sobie ani chwili na zastanowienie.
      Już za chwilę, za dosłownie dwie godziny ponownie ujrzy dziewczynę, z którą spędził całe swoje dotychczasowe życie. Czy ją kochał? Ona go nie kochała. Traktowała jak przyjaciela, najlepszego, ale nic więcej do niego nie czuła. Nie, nie okłamywała go w tej sprawie; nigdy by go nie okłamała. No dobrze, ale czy w takim razie on ją kochał? Cóż, chyba nie ma już sposobu, aby ukryć tę jakże natrętną, nieznośną prawdę, która mogłaby zniszczyć chłopakowi życie. Tak. Kochał ją. Bez wątpliwości, dziewczyna bardzo mu się podobała. Ale nie dałby wszystkiego, by tylko ona odwzajemniła jego uczucia. Cenę wszystkiego zapłaciłby tylko za jedno. Za jej szczęście.
- Zgadza się - pokiwał głową kontroler, oddawając chłopakowi paszport. - Zapraszam na pokład.
    Nastolatek przeszedł z lotniska do samolotu, znalazł swoje miejsce i usiadł. Nie ma jednak powodu, aby wszystko aż tak streszczać, więc może jeszcze raz: po wejściu na pokład odczytał z biletu numer miejsca. Trzydzieści dziewięć. Ręka ściskająca świstek trzęsła mu się nienaturalnie z nerwów. Jeszcze nigdy nie leciał samolotem.
     I na dodatek ten cel, do którego leciał! Buenos Aires, miasto pomyślnych wiatrów. Pełnia życia, radość, śmiech, muzyka. Już wiedział, że to pokocha. Nie mogło być inaczej. Przecież to jego żywioł.
     Tylko, gdzie jest to nieszczęsne trzydzieste dziewiąte miejsce? Odwrócił się za siebie, by ujrzeć tłum ludzi. "Nie stój w przejściu", czy "rusz się, idioto!" rozlegały się po samolocie. Trzydzieści dziewięć, powtórzył w myślach i zaczął iść naprzód. Trzydzieści sześć, trzydzieści siedem, trzydzieści osiem... Jest! Trzydzieści dziewięć. 
      Usiadł na miejscu niestety nie przy oknie. Co za pech, tak bardzo chciał obserwować, jak wznosi się w powietrze! Już sobie to wyobrażał... No, trudno. To tylko jeden lot, nic poważnego.
- Ta gitara to musi tutaj być? - spytała go siedząca obok staruszka, wskazując na jego ukochany instrument w szarym futerale.
- Co? Ach, to... - zakłopotany, zaczął plątać wyrazy i nie kontaktować ze światem. - Jeśli nie robi to problemu... To prezent od mojej najlepszej przyjaciółki, do której lecę - wyjaśnił. - Przepraszam! Gdzie moje maniery... Simon Alvarez - przedstawił się i podał kobiecie dłoń, gdy tylko udało mu się wsadzić walizkę na swoje miejsce. Usiadł na siedzeniu.
- Milagros Llosa - uśmiechnęła się do niego siwa staruszka. - Też kiedyś byłam zakochana...
Simon zmarszczył brwi, po sekundzie dopiero uprzytamniając sobie, o czym Milagros mówi.
- Och, nie. To tylko przyjaciółka.
- Też sobie tak wmawiałam, że to "tylko przyjaciel" - kobieta zdawała się nie traktować Alvareza na poważnie. - Ach! Stare, dobre czasy! - westchnęła z wyraźnym smutkiem w głosie.
Simon jedynie uśmiechał się do niej głupio, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Nawet nie zauważył, kiedy samolot wystartował.
- I wiesz co? Pewnego dnia postanowiłam powiedzieć mu o swoich uczuciach - zrobiła przerwę na głośne i spektakularne westchnięcie.
- I jak zareagował? - nastolatek prawie podskoczył, gdy nagle oprzytomniał. Spojrzał się na panią Llosa ze zniecierpliwieniem w oczach.
- Ojej, to strasznie długa historia...
- Mamy czas - chłopak zauważył, przerywając jej w środku zdania.
- Mój kochany Dieguito - urwała w teatralny sposób, po czym kontynuowała - wyśmiał mnie. Byliśmy tacy młodzi! Nic do mnie nie czuł, nic a nic! - kobieta umilkła. Wyjrzała przez okno ulotnym, nieobecnym spojrzeniem i już więcej się nie odezwała.
          Wcale nie była to aż taka długa historia, pomyślał Simon.
- Prosimy zapiąć pasy. Za pięć minut lądujemy. - rozległ się damski głos z głośników.
    Pięć minut do lądowania. Wreszcie postawi stopę na argentyńskiej ziemi. Ta adrenalina... Nie mógł się doczekać. Nagle poczuł, jak koła uderzają o podłoże.
          Witaj, nowy świecie.

~•~

Znowu się witam!
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał... Ha, ha, dobry żart. Po pierwsze: nikomu się nie spodoba to coś tam na górze. Po drugie: prawie nikogo tu nie ma.
Nie ważne. Druga sprawa. Jest ktoś, kto by mi zrobił szablon? Bo to, co ja próbowałam trochę porobić (znudziło mi się w połowie), wygląda... ble, tfu, okropne.
Przepraszam, że się nad sobą użalam.
Miłego dnia ♥

poniedziałek, 11 lipca 2016

Prolog

Myślę, że kłamstwa nas niszczą.
Czemu więc ciągle kłamię? Nie wiem. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam.
Nie powinniśmy ich tolerować.
Czy naprawdę aż tak mną gardzą? Jeśli tak, to przepraszam. Nie potrafię być inna. Przepraszam, tak mi przykro.
Nawet nagorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
Chyba w to nie wierzę. Prawda rani ludzi. Ja też ranię ludzi. Ale kłamię. Przynajmniej nikt mnie nie zniszczy. Nie zna moich słabości.
Zawsze mów prawdę.
To chyba nie jest skierowane do mnie... prawda?
Nie ukrywaj uczuć.
A ja w ogóle potrafię czuć coś oprócz gniewu i zazdrości?
Mów o nich szczerze i otwarcie.
Nie. Uczucia są naszymi słabościami. Kluczem do destrukcji.
I pamiętaj, każdy umie kochać.
No, prawie każdy.

~•~

Witam się na moim pierwszym blogu! ^^
Mam nadzieję, że zostaniecie u mnie na dłużej :) Nie wiem, co mam tutaj jeszcze powiedzieć. Chyba nic, już się przywitałam xD
Poprosiłabym o Waszą opinię na temat prologu w komentarzach, chciałabym wiedzieć, co sądzicie ^.^
Oczywiście rozdziały będą dłuższe niż to coś tam na górze. Chyba nawet nie zasługuje to na miano prologu.
Nie ważne. Miłego dnia życzę ^^